2022-04-17

Friedman wg Golonki

Pan Wojciech Golonka cytuje Miltona Friedmana, jednego z najwybitniejszych analityków amerykańskch, czemu wybitnego, bo jemu zwyczajnie się sprawdza! To nie Henry Kissinger, czy nie przymierzając Zbigniew Brzeziński!
Niestety Pan Golonka, swe "kiełabsiane" wywody mocno, ale to bardzo wypacza, wręcz wpada w narrację moskiwicińską! 
Ameryka uderza w Moskwę, systematycznie zminiejszając jej strefę wpływów, to narracja nie Friedmana, ale Golonki. Problem w tym, że to Sovietia Putina rozpycha się od czasów wojen w Czeczenii i próbuje niskim kosztem,  odbudować Imperium. Ameryka stoi (stała) biernie się temu przyglądając!
Tezy Friedmana, Niemcy w kooperacji z Rosją, to największe zagrożenie dla Ameryki! Tak, tak, tak!
Od chwili objęcia władzy przez Putina miłość obu wrogów(Ameryki) rozkwitła bujnością niespotykaną. Niemcy za nic sobie barały ostrzeżenia, wręcz parły do współpracy, Nord Stream Jeden, Dwa, wszak to tylko biznesy!
Szczęściem od Pana Boga, ta kooperatywa znalazła swój jakże krwawy koniec w Tłusty Czwartek 2022 r.
Golonka mówi, Polska obrała kierunek "amerykański", ale dla nas to może skończyć się nieciekawie, wszak jeszcze nie wiadomo jak się to wszystko potoczy!
Półprawda! Wszak prowadzenie polityki, mądre sterowanie państwem, to chwytanie okazji, korzystanie z nadarzajcych się momentów historycznie korzystnych! Tak jest w tym przypadku!
Soviet na własne życzenie, rozpętał wojnę, Ameryka tę grę podjęła i z biernego obserwatora przeszła do słabego, póki co oporu! To Putin przelicytował, a nie USA poszły va banque!
Golonka mówi, Ameryka jako najpotężniejszy gracz, może nas opuścić i wtedy zostaniemy z ręką w nocniku! Ha, ha, a jaki mamy wybór? Czy powinniśmy się biernie przyglądać agresji naszego największego wroga, przy bierności drugiego, czyli Niemiec. Hm, a może warto skorzystać z okazji i rękoma dzielnych Ukraińców, pogrążyć na wieki kałmucką zarazę? Osłabiając zarazem Niemcy!

Artykuł z internetowego Do Rzeczy, opublikowany w Wielką Sobotę, tj. 16 kwietnia 2022

Słowa pewnego znanego amerykańskiego geopolityka wywołały u mnie wrażenia, które trudno opisać inaczej, niż za pomocą wyświechtanej formuły, przypisywanej Bismarckowi – że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę
Otóż wypowiedzi George’a Friedmana porównałbym właśnie do zwiedzania masarni, w której wyrabia się amerykańską hegemonię. A choć jego prelekcja miała miejsce już siedem lat temu, daje ona cenny wgląd do obecnej wojny rosyjsko-ukraińskiej. George Friedman był do niedawna postrzegany w Stanach Zjednoczonych jako nec plus ultra geopolityki, człowiek, który widzi przyszłość bez potrzeby odwoływania się do kryształowej kuli; być może dlatego, że sam tę przyszłość poniekąd wyznaczał, podobnie jak czynił to Zbigniew Brzeziński.

Piszę „do niedawna”, dlatego, że w 2015 r. opuścił on zarząd założonej przez siebie w 1996 r. prywatnej agencji wywiadowczej Strafor, zwanej „cieniem CIA”, a jego obecna praca w think-tanku Geopolitical Futures zdaje się bardziej emerytalnym hobby zasłużonego politologa. W każdym razie wykład pt. „Europa: skazana na konflikt” dla Chicagowskiej Rady do Spraw Globalnych w lutym 2015 r. był jednym z ostatnich, które Friedman wygłosił będąc prezesem Stratfora.

Sama prelekcja zdawała się w zasadzie niewinną, choć ma się rozumieć merytoryczną pogawędką, w której promując swoją nową wówczas książkę Friedman wskazywał na właściwe dla europejskich krajów podziały, w dużej mierze w kontekście kryzysu finansowego z 2008 r. Uwzględniał on jednak jak najbardziej sprawę ukraińską, a jego konkluzja brzmiała zresztą: „patrzcie na wystrzały artylerii na wschodzie, to są werble przyszłości”. Wykład rozkręcił się na dobre dopiero wraz z pytaniami publiczności, a pojawiający się raz po raz sardoniczny śmiech prelegenta zdawał się potwierdzać, że doświadczony masarz przedstawia bez pudrowania tajniki swego fachu lekko zaskoczonemu audytorium. W zasadzie nie były to treści zupełnie nowe, w tym sensie, że podobne aluzje zdarzają się w co bardziej merytorycznych komentarzach na temat amerykańskiej hegemonii czy bieżącej wojny rosyjsko-ukraińskiej; to, co natomiast było w nich wyjątkowe, to z jednej strony bezpośrednia otwartość, z drugiej akuratność komentarza sprzed siedmiu lat do bieżącej wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Na pytanie czy islamski ekstremizm jest największym zagrożeniem dla USA, Friedman odpowiedział: „Jest on problemem dla Stanów Zjednoczonych, ale nie stanowi on egzystencjalnego zagrożenia. Trzeba go brać pod uwagę, ale uwzględniając jego właściwą proporcję. Mamy inne kwestie polityki zagranicznej. A zatem: podstawowy interes Stanów Zjednoczonych, dla którego walczyliśmy podczas ubiegłego wieku w pierwszej i drugiej wojnie światowej, a także w ramach zimnej wojny, to relacja między Niemcami a Rosją – albowiem zjednoczeni stanowią jedyną siłę, która może nam zagrozić, i chodzi o to, aby do tego połączenia nigdy nie doszło. Mówię to jako potencjalna ofiara islamskiego terroru; nawet jeśli użyjemy wszystkich środków, akty terroru i tak będą się zdarzały (…). Zachodzą jednak o wiele poważniejsze niebezpieczeństwa”. Być może autor starał się post factum nadać pewną sztywną spójność historii Stanów Zjednoczonych w XX w., niemniej zabieg ten potwierdza, że postrzega on potencjalny sojusz niemiecko-rosyjski jako śmiertelne zagrożenie dla USA, którym nie jest w jego oczach terroryzm. Terroryzm – co warto dodać – w związku z którym w ostatnim ćwierćwieczu Stany Zjednoczone poszły przecież kilkakrotnie na wojnę. Co zrobiłyby zatem wobec jeszcze większego zagrożenia?

Zanim kolejne pytania pozwoliły prelegentowi sprecyzować ten wątek, w międzyczasie objaśniał metodę podtrzymywania hegemonii w ogóle w postaci zasady divide et impera – dziel i rządź: „USA ma fundamentalny interes w kontroli wszystkich oceanów świata. Żadna potęga nigdy tego wcześniej nie osiągnęła. Z tego powodu jesteśmy w stanie najeżdżać innych, podczas gdy inni nie są w stanie najeżdżać nas – fajna sprawa. Utrzymywanie kontroli mórz i przestrzeni jest fundamentem naszej potęgi. Najlepszy sposób, aby pokonać flotę nieprzyjaciela, to nie pozwolić, aby została ona zbudowana. Sposób, jaki Brytyjczycy stosowali, aby żadna europejska potęga nie zbudowała własnej floty, to sprawianie, aby Europejczycy skakali sobie nawzajem do gardeł. Rekomendowałbym strategię, którą przyjął Ronald Reagan względem Iranu i Iraku – finansował obie strony, aby mogły się nawzajem zwalczać, a nie walczyć przeciw nam. Było to cyniczne, z pewnością nie było to moralne, ale było skuteczne… USA nie są w stanie okupować Euroazji (…) Możemy natomiast wspierać różne skonfliktowane państwa, aby skupiały się na sobie, udzielając im wsparcia politycznego, ekonomicznego, militarnego, doradców, a w ostateczności zrobić to, co zrobiliśmy w Wietnamie, Iraku i Afganistanie – natarcie wyprzedzające (spoiling attack). Celem takiego ataku nie jest pokonanie wroga, a wytrącenie go z równowagi. Tyczy się to każdej z tych wojen, np. w przypadku Afganistanu, wytrąciliśmy Al-Kaidę z równowagi. Nasz problem polegał na tym – ponieważ byliśmy młodzi i głupi – że wytrąciwszy ich z równowagi, zamiast powiedzieć: «dobra robota, wracamy do domu», powiedzieliśmy: «oh!, ale to było proste, czemu nie zbudujemy tu demokracji?». To była chwila, kiedy demencja wkroczyła do akcji. A zatem USA nie mogą ciągle interweniować [zbrojnie] w Eurazji: interwencje muszą być dobrane i rzadkie. A kiedy już wysyłamy wojska, trzeba wiedzieć, na czym polega misja i się do niej ograniczyć, a nie rozwijać wszelkiego rodzaju psychotycznych fantazji. Na szczęście tym razem już się tego nauczyliśmy (…). Wielka Brytania nie okupowała Indii – wzięła różne indyjskie stany i zwróciła przeciw sobie, udzielając im wsparcia brytyjskich oficerów. (…) Imperia, które były bezpośrednio zarządzane przez samo imperium, upadły, jak imperium nazistowskie. Nikt nie ma tyle władzy, to kwestia sprytu”. Naginając nieco historię imperium rzymskiego Friedman powiedział przy tym, że cesarze rzymscy rządzili mając pod sobą królów wasalów, którzy wojowaliby za nich.

Friedman został następnie zapytany przez chorwacką konsul o architekturę przyszłej Europy, na co odpowiedział: „Pytanie na stole dla Rosjan brzmi: czy zachowają strefę buforową, która będzie przynajmniej neutralna, tudzież czy Zachód posunie się tak daleko na Ukrainie, że znajdzie się 70 mil od Stalingradu, i 300 mil od Moskwy. Dla Rosji, status Ukrainy stanowi egzystencjalne zagrożenie. I Rosjanie nie mogą tego odpuścić. Dla USA ważne jest, gdzie zatrzyma się Rosja, jeśli będzie mieć Ukrainę. A zatem to nie przez przypadek generał Hodges został mianowany, aby przyjąć na siebie wszystkie pretensje [Rosjan] i mówi o pozycjonowaniu wojsk w Rumunii, Bułgarii, Polsce i krajach Bałtyckich. To jest intermarium od Morza Czarnego do Bałtyku, o którym marzył Piłsudski. To jest rozwiązanie dla Stanów Zjednoczonych. Problem, na który nie mamy odpowiedzi, to co zrobią Niemcy. Podczas gdy USA budują swój kordon sanitarny, nie na Ukrainie – na Zachód od niej, a Rosjanie próbują zrozumieć, jaki jest efekt Ukrainy w roli dźwigni, prawdziwą niewiadomą jest stanowisko Niemiec. Niemcy są w bardzo specyficznej sytuacji. Były kanclerz Niemiec jest w zarządzie Gazpromu, mają bardzo złożone relacje z Rosją. Sami Niemcy nie wiedzą, co zrobić. Muszą eksportować, Rosja nie wchłonie całego ich eksportu, a jeśli stracą swoją strefę wolnego handlu, będą musieli zbudować coś innego. Dla USA podstawową obawą są niemiecka technologia, niemiecki kapitał, rosyjskie surowce, rosyjska siła robocza, jako jedyna kombinacja, która na przestrzeni wieków piekielnie przerażała Stany Zjednoczone. A więc jak to się rozwinie? USA już położyły swe karty na stół – linia od Bałtyku po Morze Czarne. Ze strony Rosji, ich karty zawsze były na stole: muszą mieć przynajmniej neutralną Ukrainę, a nie prozachodnią Ukrainę. Białoruś to inna sprawa. Ktokolwiek powie mi, co zrobią Niemcy, opowie mi kolejne dwadzieścia lat historii. Niestety Niemcy się jeszcze nie zdecydowały. I to jest zawsze problem Niemiec. Niezmiernie mocni z punktu widzenia ekonomicznego, bardzo krusi geopolitycznie, i nigdy nie bardzo wiedzą, jak pogodzić te oba aspekty. To stała kwestie dla Niemiec od 1871 r. Niemiecka kwestia wraca na agendę – i to na nią będziemy musieli znaleźć odpowiedź”.

Na podstawie tych szczerych wypowiedzi amerykańskiej wyroczni geopolitycznej trudno nie dojść do wniosku, że dla Stanów Zjednoczonych główną stawką wojny na Ukrainie jest trwałe rozbicie partnerstwa rosyjsko-niemieckiego. Projekt ten w swych najambitniejszych planach zakładał wspólny blok współpracy polityczno-ekonomicznej od Lizbony po Władywostok, z dwoma mocarstwami atomowymi zabezpieczającymi obie flanki Euroazji – Francją i Rosją. Planach, jak wiadomo niezrealizowanych, ale powściągliwe stanowiska wyrażane przez Paryż i Berlin wskazują, że póki co zachodnie europejskie stolice nie zamierzają zrównać swej rosyjskiej polityki z linią Waszyngtonu. Dla nas podstawowe pytanie brzmi: czy po destrukcji znanego nam status quo bilans korzyści i strat w nowej, nieznanej nam jeszcze architekturze wpływów i bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej będzie dla Polski zdecydowanie korzystny? A przede wszystkim, będąc historycznie naturalną geopolityczną strefą zgniotu między Zachodem a Wschodem, czy mamy wystarczające gwarancje, że pewnego dnia nie zostaniemy poświęceni na ołtarzu amerykańskiej hegemonii, jeśli wojna na Ukrainie nie wystarczy, aby trwale uniemożliwić niemiecko-rosyjskie partnerstwo? Proszę nie mieć mi za złe, że wyciągam wnioski z wizyty w masarni, ani nie odpowiadać dziecinnie: to jaki mamy inny wybór? Można być przecież sojusznikiem USA, a nie wsłuchiwać się bezkrytycznie we wszystko to, co podszeptują doradcy ekonomiczni, polityczni i militarni, których hegemon cynicznie nie żałuje – jak wyznał Friedman – gdy idzie o podsycanie konfliktów leżących w jego interesie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tak będzie

Media, media, media, stekownia, grillownia, bełkot i niekompetencja! Czy wcześniej było inaczej, aj tam, aj tam, raczej nie, a jeśli tak, to...